środa, 23 czerwca 2010

Drugi post ("O wrażeniu z wirtualnej wizyty tu i ówdzie")

właśnie sobie dryfowałem jw., aż mnie wyniosło na mieliznę facebook'owych sporów wyborczych. zasadniczo mnie to niewiele obchodzi, co jakiś czas się panowie zmieniają i jeszcze nigdy nic specjalnie sensownego z tego nie wynikło (either way). ale to zasadniczo, znaczy się intelektualnie. bo nieintelektualnie to mnie to - zapewne jako jakaś pochodna wstrętu do tłumu i rodzącej się w jego łonie bezmyślności - zwyczajnie wkurwia. przy okazji z grubsza zarysuję sobie co to się teraz w kraju dzieje, zgodnie z celem z Postu pierwszego (wybory prezydenckie druga tura ma być).

ale "do adremu" jak mawia moja, głosująca notabene tak samo jak ci, o których zaraz będzie, babcia.

"adrem" nasz polega na tym, że podejrzana lyczba moich tzw. znajomych wykazuje charakterystyczną biegunkę przedwyborczą. jest to zjawisko samo w sobie dość fascynujące, ale ja nie o tym, a o formie. oba obozy są dość irytujące, zwłaszcza, że wśród "kaczystowskich" znajomych mam jednego wyraźnie nadpobudliwego, ale na pierwszy ogień sobie pozwolę wziąć drugą stronę. bo? bo po nich się tego, jako konsument kultury masowej, niby nie powinienem spodziewać.

forma w MWZWM mianowicie wygląda tak, że się bierze zdjęcie "kaczora" i się przystępuje do analizy. analizy modułów są dwa. pierwszy polega na żarcie, drugi na mądrzeniu się.

pierwszy: jak to żart, bywa śmieszny, chociaż w tej grupie akurat nieczęsto, a jeśli już, to raczej obosiecznie (pozdrowienia dla zawodowych satyryków raczkowskiego i mleczki, którzy tego nigdy oczywiście nie przeczytają, ale oddaję im tu sprawiedliwość, że nie są po prostu agitatorami). przeważnie wychodzi mechanizm żartów antyklerykalnych, wystarczy że się pojawią słowa ksiądz i seks, żeby określona grupa odbiorców rżała. mnie na przykład w ten sposób bawią nonsensowne żarty o holocauście, więc to rozumiem. bez wzajemności wprawdzie, ale nie jest mi ona do szczęścia potrzebna. głównie jednak żarty są niemożliwie niskich lotów, typu "a ten kaczyński to niski". rzeczywiście niespotykanie śmieszne, niski człowiek! ha-kurwa-ha! to już wprawiło mnie w nastrój, który gdybym miał go zwizualizować, byłby okopem. nie żebym kochał pana kaczyńskiego, ale nie lubię jak ktoś "się dopierdala" - bo tak właśnie brzmieć powinno oddające sedno sprawy określenie. przeprowadziłem zresztą już setki pewnie w tej chwili rozmów z rozmaitymi indywiduami, które mniej lub bardziej kochają tę rzekomą kulturę w PO i nie doczekałem się niczego, co bym mógł uznać za rzeczowe. albo inaczej, doczekałem się paru rzeczowych odpowiedzi, ale od - uwaga - zaangażowanych lewicowców. od MWZWM można się dowiedzieć najwyżej "że straszył", "że dzielił", "że spustoszył" i tym podobnych określeń bez treści, bo to samo mogę powiedzieć o swoim listonoszu, a nie zakładam grup "nigdy nie dopuszczę listonosza do władzy" (ba! nawet nie przyszło by mi to do głowy gdyby startował i miał szanse wygrać!). ale bez ckliwości -

drugi sposób: moralizowanie. otóż takie mądrzenie się jest zabiegiem "drugiej linii". nie jestem pewien czy ma funkcję spajania szeregów czy raczej skierowaną na zewnątrz, przekonywania, ale jest chyba jeszcze bardziej żałosne niż naprawdę żałosne spośród żartów. tym bardziej, że wszystko jest budowane pod egidą a to tolerancji, a to neutralności poglądów, a to walki z nienawiścią - standardowych wyziewów pozostającego w dobrym tonie pustosłowia. otóż z korzenia tej sielanki, jaką się wydaje co leniwszym intelektualnie świat polityki, wyrasta czysta dialektyka, czy też polityka, jeśli ktoś bardziej lubi. mianowicie, żeby "nasze" miało sens, to trzeba znaleźć dobrego wroga. ten wróg musi być naprawdę wrogi, rzecz jasna, taki najlepiej z jakimiś ostrymi zębami, bez jednego oka (drugie musi mieć, żeby groźnie łypać), pożerający dzieci i tak dalej. z braku laku (i taktu) może to być letko otyły, samotny facet, któremu zmarł dwa miesiące wcześniej brat. tenże facet, za pomocą braku konta bankowego i kota, który z nieznanych względów jest wstawiany w miejsce żony, ma zrujnować polskę poprzez podsłuchiwanie 38 mln polaków. czy coś w tym rodzaju. nie bardzo już zwykle na tym etapie uważam, bo przeradza się to w bełkot.

w gruncie rzeczy środowisko MWZWM jest skrzywdzone kaczyńskim, chociaż pewnie nie w ten sposób, jaki sobie wyobraża - znalezienie sobie wroga jest pójściem na łatwiznę. przy takim wrogu nawet taka - excusez le mot (akcentów też nie stosuję) - pizda jak komorowski jest cudowny i wart głosu. dzięki temu głosują na największą kupę, właśnie: żeby tylko nie kaczyński. oczywiście robiąc sobie krzywdę, zaniżając własne standardy, które, tuszę, mieliby na przyzwoitym miejscu, bo jak się z nimi dyskutuje problemowo i w czasie nie-wyborczym, to mówią często dosyć do rzeczy. a potem jakiś pajac im wciska kompletną ciemnotę tylko dlatego, że zdołał ich przekonać, że ta ciemnota jest zbawieniem przed tym-o-którym-się-nie-rozmawia-bo-by-się-nam-wspólnota-rozpadła-jakby-się-okazało-że-nie-nadaje-się-na-wroga.

w tym momencie z reguły się staję adwokatem kaczyńskiego, bo poziom surrealizmu przekracza stężenie dopuszczalne w mojej tkance mózgowej - dlatego, że uświadamiam sobie coś, czego mój rozmówca w ogóle pod uwagę nie bierze, mianowicie, że krytyka się oderwała od pojęć dobra i zła. w momencie, w którym słyszę argument z kota albo z komunału ("bo oni dobrze prowadzą politykę zagraniczną" - przepraszam wszystkich bardzo, ale naprawdę chuja wiemy jak który rząd prowadzi politykę zagraniczną i nie będziemy tego wiedzieli lepiej co najmniej przez następne 20 lat, polityka to nie jest rejestr przejęzyczeń, jak to się wydaje modernym, skomercjalizowanym dziennikarzom, tylko to, co się osiąga, albo czego się nie osiąga) właściwie rozmowa się kończy, bo całą jej resztę mógłbym sobie przeprowadzić z samym sobą, gdybym miał mniej poważania dla swojej poczytalności. rozmówca staje się zbędną szczekaczką jakichś idiotyzmów. i to jest problem z MWZWM - z nimi się w ogóle nie da rozmawiać, bo natychmiast jest się częstowanym jakimś bełkotem. krytyka polityczna skoczy mi do gardła i zacznie wszystko przerabiać na marksizm stosowany, narodowcy zacytują mi publicystykę z międzywojnia i będą się spierali o napięcie państwo-jednostka, katolicy będą mi wywodzić logicznie z absolutu i tak mogę ciągnąć - MWZWM uczęstują mnie miałką papką ładnie wyglądających (jak się akurat wychodzi na imprezę czy do roboty i nie ma czasu chwilkę pomyśleć) ogólników, którą się sami karmią, nie zauważając, że komuś, kto ani myśli się przestraszyć kaczyńskiego i tego że nie jest najestetyczniejszy, trzeba czegoś więcej. można ten stosunek nazwać ętelektualnie paternalizmem, mniej ętelektualnie lekceważeniem, i najmniej, chamstwem. to pewnie, z punktu widzenia emocji, im ma za złe to drugie pół polski.

bardzo jest ten post nieuporządkowany, ale tego się może kiedyś nauczę jeszcze. albo i nie nauczę, to mój kawałek wirtualnego wszechświata i jak będę chciał, to na niego wirtualnie nasrać nawet mogę. o. taki ze mnie kozak.

o tym co mnie wkurwia w drugiej frakcji (a może i jakąś trzecią znajdę) zaniedługo. bo tak naprawdę to mnie wkurwia ta dychotomia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz