było o gówniarstwie co po tramwajach und trzepakach się chwali swoim oderwaniem od życia, teraz będzie o takich, co zabijają wspólnotą. mnie przeszkadza, żeby nie było, innym pewnie to nie przeszkadza, albo przeszkadza nie bardzo.
tzw. kaczystów też można by podzielić na grupy dwie: tych, co milczą i tych, co się egzaltują.
milczący, selon moi, mają większy potencjał uzyskania czegokolwiek, bo milczenie jest poważne, a ich przesłanie też jest w gruncie rzeczy poważne (w opozycji pewnej do lekkostrawnego przesłania nieukierunkowanego hurraoptymizmu, który dominuje w PO i olejniczakowsko-napierdalalskiej SLD. rzeczy zresztą bardzo potrzebnej znękanym wiekami walki polakom, ino w wersji ukierunkowanej i przemyślanej, czego powyższym jakby brakuje, a przynajmniej wiarygodności w moich oczach ich wizji brakuje, może się w tym mylę, ale to by musiał ktoś wykazać, a sam nie umiem). każdy człowiek (to taka nadzieja pomieszana z przekonaniem - czyżbym był optymistą? jeśli tak, to się na pewno nie przyznam) co jakiś czas musi, a i chyba nawet lubi, być w życiu poważny. na pogrzebach się jednakowoż nikt nie wyrywa z tym, że czerń ogranicza ich wolność ubierania się jak chcą, albo że ksiądz moralizując (bo temu właśnie służy kazanie, kociaki) próbuje ich klerykalizować. ba, nawet rzadko się słyszy wówczas, że cmentarze przepełnione i lepiej zmarłych kremować, bo brekekeks. wtedy nawet przypadki medyczne w typie piro-zoologicznego posła siedzą z mordą w kubeł i myślą chwilę o tym, że na misze i ruchaniu świat (świat człowieka, o ile ten wyraz ma nas wysadzać ponad regularną faunę) się ani nie zaczyna, ani nie kończy, że kiedyś się umrze i że reszta świata wówczas będzie coś o nas myślała. albo nawet nic nie będzie myślała, bo nawet nasze własne dzieci będą nas miały za niewiele więcej niż jednego ze swoich kolegów i na tym będzie polegał problem.
gdybym koniecznie musiał się wpisywać w tę patologiczną dychotomię PO-PiS, to właśnie tutaj by było moje miejsce, w milczącym elektoracie PiS. i byłbym, o ile wiem, w całkiem doborowym towarzystwie, koło postaci tego formatu co do-niedawna-profesor-staniszkis (jej aktywność niestety przenosi ją do grupy drugiej, o której zaraz. wielka szkoda, zdaniem moim). to mnie tak naprawdę pociesza zresztą, że jest mnóstwo ludzi, którzy są - z braku lepszego określenia - fajni, tylko im się wstyd do tego przyznać w warunkach publicznej rzeczywistości. nie chcę tutaj omawiać mojej wizji meritum różnicy pomiędzy wizją PiS i PO, chociaż pewnie powinienem, ale to nie do końca w temacie, a i mój autorytet jest żaden, więc się niekoniecznie poczuwam do usprawiedliwiania swoich opinii przed potencjalnymi niezadowolonymi. zaznaczam tylko, że takie uplasowanie jestem w stanie uzasadnić i że ma to związek ze stosunkiem kultury i tradycji do działań państwa.
dobra, żeby się nie rozmarzać jak to w PiSie jest fajnie (bo w sumie to raczej poza nim jest fajnie - q.e.d.), to słów kilka o grupie egzaltowanych. grupa egzaltowanych wyległa przy okazji "solidarnych" na szersze pole. dobra strona: "te skurwysyny", jak zwykłem określać polski półświatek polityczno-medialno-wielkobiznesowy, narobiły w gacie. po relacjach to widać wyraźnie, że się boją. jak się boją, to są ostrożni. jak są ostrożni, to mniej im wolno, albo większe nakłady pójdą na ukrycie tego czego im nie wolno. czyli będzie gorzej dla złych, a to zawsze znaczy, przynajmniej pośrednio, lepiej dla dobrych. zła strona: primo, utrwala się stereotyp PiSowego idioty/oszołoma/prymitywa etc. nie wiem na ile to jest manipulacja, ale myślę, że nie na tyle, żeby móc winę zwalać na media, media mogą tylko prowadzić narrację rzeczywistości, ale nie ją kreować w całości. takie osobniki istnieją w publicznej przestrzeni i już chwatit (żeby mnie wkurw łapał). ja rozumiem, że baaaardzo często to są ludzie biedni, niewykształceni i tak dalej i że to nie jest ich wina, ani mi we łbie czuć z tego powodu do nich jakąś pogardę (tym się od typowego MWZWM różnię, jak sądzę). tym niemniej, całkiem powszechne są grube wady charakteru w tej grupie. jakaś dziwna roszczeniowość (jasne, że można ją usprawiedliwić, ale wkurw zostaje), krzykaczostwo, buta (bo często w zwyczajnej dumie gubi się granice), nachalność, wszystkowiedzenie (pochwalam jak najbardziej niezależność myślenia, tym bardziej że każdy kto po studiach wyższych się prowadzał wie, że nie ma czegoś takiego jak goła wiedza w jakiejkolwiek humanistyce - ale też są granice samodzielności, a obiektywizm to nie jest upieranie się przy swoim) - można by pewnie długo wymieniać. w związku z dostrzeganiem tychże cech, doskonale rozumiem co mają na myśli moi rówieśni, kiedy się brzydzą (sic! to właśnie ta emocja!) elektoratem PiSu, a w każdym razie tym, czym jest on według powszechnie dostępnej informacji.
i sedno: kiedy ci ludzie zapominają, że wady są wadami (mówię tu o wadach "niekontrowersyjnych") i zamiast z nimi coś robić, zaczynają być z nich dumni, wyłazić na ulice, demonstrować i czynić podobne ruchy, czym się właściwie, z perspektywy MWZWM, różnią od pedałów (tym razem z perspektywy konserwatysty)? ano właśnie, niczym. no nie, pardon, zwrotem na osi czasu. MWZWM się boją przeszłości, bo im spieszno do postępu, a reszta się boi przyszłości, bo nie zna celu tej podróży, a w kwestiach fundamentalnych wolałaby mieć do czego wracać. ale polityczno-emocjonalnie to jest to samo. a że tak naprawdę ludzie myślą emocjami (może to kiedyś rozwinę, na razie proszę to przyjąć na zasadzie scholium), przynajmniej w polityce, to mamy ten przykry efekt klinczu. w którym taki na przykład ja, któren wprawdzie chyba jakoś przesadnie typowy nie jest, ale jednak przecież nie aż tak nietypowy, żeby się okazało że sam jeden, zostaje między jednym i drugim, cokolwiek śmierdzącym et spoconym kadłubem okładających się zapaśników: PiS i PO.
to mi przypomina, że te partie bez siebie by nie istniały i moje rozmowy przedpołudniowe ze stosunkowo świeżo odzieciałą siostrą o ordynacjach wyborczych - o których kiedyś indziej, bo czas trochę popracować.
ten post jest chyba krótszy od krytyki MWZWM, bo i mnie mniej PiSowcy wkurwiają. pewnie kwestia tego, że ci wykształceni mają szansę zrozumieć tych mniej, a odwrotnie już nie, więc jeśli byśmy mówili o winie, to MWZWM są tutaj winni klinczu. zresztą i estetycznie wolę żula z grymasem głodu od ugarniturzonego fagasa z grymasem obrzydzenia. a jak się komuś nie podoba, że mam opinię inną niż on i uważa to za podstawę do czynienia mi z tego powodu niemerytorycznych (ergo odwołujących się do spójności albo kompletności mojej opinii, a nie jej istnienia i odmienności) zarzutów, to zawsze może wypierdalać.
na koniec przepraszam za te wszystkie nawiasy, ale tak się to musi kończyć, jak się chce rejestrować myśli.
Skaza na krysztale?
maksymalnie 500 znaków na sygnalizację osobowości, way to go, google. to tylko napiszę, że tytuł tego czegoś jest autokomiczny, kto mnie dość długo zna, ten zrozumie.
czwartek, 24 czerwca 2010
środa, 23 czerwca 2010
Drugi post ("O wrażeniu z wirtualnej wizyty tu i ówdzie")
właśnie sobie dryfowałem jw., aż mnie wyniosło na mieliznę facebook'owych sporów wyborczych. zasadniczo mnie to niewiele obchodzi, co jakiś czas się panowie zmieniają i jeszcze nigdy nic specjalnie sensownego z tego nie wynikło (either way). ale to zasadniczo, znaczy się intelektualnie. bo nieintelektualnie to mnie to - zapewne jako jakaś pochodna wstrętu do tłumu i rodzącej się w jego łonie bezmyślności - zwyczajnie wkurwia. przy okazji z grubsza zarysuję sobie co to się teraz w kraju dzieje, zgodnie z celem z Postu pierwszego (wybory prezydenckie druga tura ma być).
ale "do adremu" jak mawia moja, głosująca notabene tak samo jak ci, o których zaraz będzie, babcia.
"adrem" nasz polega na tym, że podejrzana lyczba moich tzw. znajomych wykazuje charakterystyczną biegunkę przedwyborczą. jest to zjawisko samo w sobie dość fascynujące, ale ja nie o tym, a o formie. oba obozy są dość irytujące, zwłaszcza, że wśród "kaczystowskich" znajomych mam jednego wyraźnie nadpobudliwego, ale na pierwszy ogień sobie pozwolę wziąć drugą stronę. bo? bo po nich się tego, jako konsument kultury masowej, niby nie powinienem spodziewać.
forma w MWZWM mianowicie wygląda tak, że się bierze zdjęcie "kaczora" i się przystępuje do analizy. analizy modułów są dwa. pierwszy polega na żarcie, drugi na mądrzeniu się.
pierwszy: jak to żart, bywa śmieszny, chociaż w tej grupie akurat nieczęsto, a jeśli już, to raczej obosiecznie (pozdrowienia dla zawodowych satyryków raczkowskiego i mleczki, którzy tego nigdy oczywiście nie przeczytają, ale oddaję im tu sprawiedliwość, że nie są po prostu agitatorami). przeważnie wychodzi mechanizm żartów antyklerykalnych, wystarczy że się pojawią słowa ksiądz i seks, żeby określona grupa odbiorców rżała. mnie na przykład w ten sposób bawią nonsensowne żarty o holocauście, więc to rozumiem. bez wzajemności wprawdzie, ale nie jest mi ona do szczęścia potrzebna. głównie jednak żarty są niemożliwie niskich lotów, typu "a ten kaczyński to niski". rzeczywiście niespotykanie śmieszne, niski człowiek! ha-kurwa-ha! to już wprawiło mnie w nastrój, który gdybym miał go zwizualizować, byłby okopem. nie żebym kochał pana kaczyńskiego, ale nie lubię jak ktoś "się dopierdala" - bo tak właśnie brzmieć powinno oddające sedno sprawy określenie. przeprowadziłem zresztą już setki pewnie w tej chwili rozmów z rozmaitymi indywiduami, które mniej lub bardziej kochają tę rzekomą kulturę w PO i nie doczekałem się niczego, co bym mógł uznać za rzeczowe. albo inaczej, doczekałem się paru rzeczowych odpowiedzi, ale od - uwaga - zaangażowanych lewicowców. od MWZWM można się dowiedzieć najwyżej "że straszył", "że dzielił", "że spustoszył" i tym podobnych określeń bez treści, bo to samo mogę powiedzieć o swoim listonoszu, a nie zakładam grup "nigdy nie dopuszczę listonosza do władzy" (ba! nawet nie przyszło by mi to do głowy gdyby startował i miał szanse wygrać!). ale bez ckliwości -
drugi sposób: moralizowanie. otóż takie mądrzenie się jest zabiegiem "drugiej linii". nie jestem pewien czy ma funkcję spajania szeregów czy raczej skierowaną na zewnątrz, przekonywania, ale jest chyba jeszcze bardziej żałosne niż naprawdę żałosne spośród żartów. tym bardziej, że wszystko jest budowane pod egidą a to tolerancji, a to neutralności poglądów, a to walki z nienawiścią - standardowych wyziewów pozostającego w dobrym tonie pustosłowia. otóż z korzenia tej sielanki, jaką się wydaje co leniwszym intelektualnie świat polityki, wyrasta czysta dialektyka, czy też polityka, jeśli ktoś bardziej lubi. mianowicie, żeby "nasze" miało sens, to trzeba znaleźć dobrego wroga. ten wróg musi być naprawdę wrogi, rzecz jasna, taki najlepiej z jakimiś ostrymi zębami, bez jednego oka (drugie musi mieć, żeby groźnie łypać), pożerający dzieci i tak dalej. z braku laku (i taktu) może to być letko otyły, samotny facet, któremu zmarł dwa miesiące wcześniej brat. tenże facet, za pomocą braku konta bankowego i kota, który z nieznanych względów jest wstawiany w miejsce żony, ma zrujnować polskę poprzez podsłuchiwanie 38 mln polaków. czy coś w tym rodzaju. nie bardzo już zwykle na tym etapie uważam, bo przeradza się to w bełkot.
w gruncie rzeczy środowisko MWZWM jest skrzywdzone kaczyńskim, chociaż pewnie nie w ten sposób, jaki sobie wyobraża - znalezienie sobie wroga jest pójściem na łatwiznę. przy takim wrogu nawet taka - excusez le mot (akcentów też nie stosuję) - pizda jak komorowski jest cudowny i wart głosu. dzięki temu głosują na największą kupę, właśnie: żeby tylko nie kaczyński. oczywiście robiąc sobie krzywdę, zaniżając własne standardy, które, tuszę, mieliby na przyzwoitym miejscu, bo jak się z nimi dyskutuje problemowo i w czasie nie-wyborczym, to mówią często dosyć do rzeczy. a potem jakiś pajac im wciska kompletną ciemnotę tylko dlatego, że zdołał ich przekonać, że ta ciemnota jest zbawieniem przed tym-o-którym-się-nie-rozmawia-bo-by-się-nam-wspólnota-rozpadła-jakby-się-okazało-że-nie-nadaje-się-na-wroga.
w tym momencie z reguły się staję adwokatem kaczyńskiego, bo poziom surrealizmu przekracza stężenie dopuszczalne w mojej tkance mózgowej - dlatego, że uświadamiam sobie coś, czego mój rozmówca w ogóle pod uwagę nie bierze, mianowicie, że krytyka się oderwała od pojęć dobra i zła. w momencie, w którym słyszę argument z kota albo z komunału ("bo oni dobrze prowadzą politykę zagraniczną" - przepraszam wszystkich bardzo, ale naprawdę chuja wiemy jak który rząd prowadzi politykę zagraniczną i nie będziemy tego wiedzieli lepiej co najmniej przez następne 20 lat, polityka to nie jest rejestr przejęzyczeń, jak to się wydaje modernym, skomercjalizowanym dziennikarzom, tylko to, co się osiąga, albo czego się nie osiąga) właściwie rozmowa się kończy, bo całą jej resztę mógłbym sobie przeprowadzić z samym sobą, gdybym miał mniej poważania dla swojej poczytalności. rozmówca staje się zbędną szczekaczką jakichś idiotyzmów. i to jest problem z MWZWM - z nimi się w ogóle nie da rozmawiać, bo natychmiast jest się częstowanym jakimś bełkotem. krytyka polityczna skoczy mi do gardła i zacznie wszystko przerabiać na marksizm stosowany, narodowcy zacytują mi publicystykę z międzywojnia i będą się spierali o napięcie państwo-jednostka, katolicy będą mi wywodzić logicznie z absolutu i tak mogę ciągnąć - MWZWM uczęstują mnie miałką papką ładnie wyglądających (jak się akurat wychodzi na imprezę czy do roboty i nie ma czasu chwilkę pomyśleć) ogólników, którą się sami karmią, nie zauważając, że komuś, kto ani myśli się przestraszyć kaczyńskiego i tego że nie jest najestetyczniejszy, trzeba czegoś więcej. można ten stosunek nazwać ętelektualnie paternalizmem, mniej ętelektualnie lekceważeniem, i najmniej, chamstwem. to pewnie, z punktu widzenia emocji, im ma za złe to drugie pół polski.
bardzo jest ten post nieuporządkowany, ale tego się może kiedyś nauczę jeszcze. albo i nie nauczę, to mój kawałek wirtualnego wszechświata i jak będę chciał, to na niego wirtualnie nasrać nawet mogę. o. taki ze mnie kozak.
o tym co mnie wkurwia w drugiej frakcji (a może i jakąś trzecią znajdę) zaniedługo. bo tak naprawdę to mnie wkurwia ta dychotomia.
ale "do adremu" jak mawia moja, głosująca notabene tak samo jak ci, o których zaraz będzie, babcia.
"adrem" nasz polega na tym, że podejrzana lyczba moich tzw. znajomych wykazuje charakterystyczną biegunkę przedwyborczą. jest to zjawisko samo w sobie dość fascynujące, ale ja nie o tym, a o formie. oba obozy są dość irytujące, zwłaszcza, że wśród "kaczystowskich" znajomych mam jednego wyraźnie nadpobudliwego, ale na pierwszy ogień sobie pozwolę wziąć drugą stronę. bo? bo po nich się tego, jako konsument kultury masowej, niby nie powinienem spodziewać.
forma w MWZWM mianowicie wygląda tak, że się bierze zdjęcie "kaczora" i się przystępuje do analizy. analizy modułów są dwa. pierwszy polega na żarcie, drugi na mądrzeniu się.
pierwszy: jak to żart, bywa śmieszny, chociaż w tej grupie akurat nieczęsto, a jeśli już, to raczej obosiecznie (pozdrowienia dla zawodowych satyryków raczkowskiego i mleczki, którzy tego nigdy oczywiście nie przeczytają, ale oddaję im tu sprawiedliwość, że nie są po prostu agitatorami). przeważnie wychodzi mechanizm żartów antyklerykalnych, wystarczy że się pojawią słowa ksiądz i seks, żeby określona grupa odbiorców rżała. mnie na przykład w ten sposób bawią nonsensowne żarty o holocauście, więc to rozumiem. bez wzajemności wprawdzie, ale nie jest mi ona do szczęścia potrzebna. głównie jednak żarty są niemożliwie niskich lotów, typu "a ten kaczyński to niski". rzeczywiście niespotykanie śmieszne, niski człowiek! ha-kurwa-ha! to już wprawiło mnie w nastrój, który gdybym miał go zwizualizować, byłby okopem. nie żebym kochał pana kaczyńskiego, ale nie lubię jak ktoś "się dopierdala" - bo tak właśnie brzmieć powinno oddające sedno sprawy określenie. przeprowadziłem zresztą już setki pewnie w tej chwili rozmów z rozmaitymi indywiduami, które mniej lub bardziej kochają tę rzekomą kulturę w PO i nie doczekałem się niczego, co bym mógł uznać za rzeczowe. albo inaczej, doczekałem się paru rzeczowych odpowiedzi, ale od - uwaga - zaangażowanych lewicowców. od MWZWM można się dowiedzieć najwyżej "że straszył", "że dzielił", "że spustoszył" i tym podobnych określeń bez treści, bo to samo mogę powiedzieć o swoim listonoszu, a nie zakładam grup "nigdy nie dopuszczę listonosza do władzy" (ba! nawet nie przyszło by mi to do głowy gdyby startował i miał szanse wygrać!). ale bez ckliwości -
drugi sposób: moralizowanie. otóż takie mądrzenie się jest zabiegiem "drugiej linii". nie jestem pewien czy ma funkcję spajania szeregów czy raczej skierowaną na zewnątrz, przekonywania, ale jest chyba jeszcze bardziej żałosne niż naprawdę żałosne spośród żartów. tym bardziej, że wszystko jest budowane pod egidą a to tolerancji, a to neutralności poglądów, a to walki z nienawiścią - standardowych wyziewów pozostającego w dobrym tonie pustosłowia. otóż z korzenia tej sielanki, jaką się wydaje co leniwszym intelektualnie świat polityki, wyrasta czysta dialektyka, czy też polityka, jeśli ktoś bardziej lubi. mianowicie, żeby "nasze" miało sens, to trzeba znaleźć dobrego wroga. ten wróg musi być naprawdę wrogi, rzecz jasna, taki najlepiej z jakimiś ostrymi zębami, bez jednego oka (drugie musi mieć, żeby groźnie łypać), pożerający dzieci i tak dalej. z braku laku (i taktu) może to być letko otyły, samotny facet, któremu zmarł dwa miesiące wcześniej brat. tenże facet, za pomocą braku konta bankowego i kota, który z nieznanych względów jest wstawiany w miejsce żony, ma zrujnować polskę poprzez podsłuchiwanie 38 mln polaków. czy coś w tym rodzaju. nie bardzo już zwykle na tym etapie uważam, bo przeradza się to w bełkot.
w gruncie rzeczy środowisko MWZWM jest skrzywdzone kaczyńskim, chociaż pewnie nie w ten sposób, jaki sobie wyobraża - znalezienie sobie wroga jest pójściem na łatwiznę. przy takim wrogu nawet taka - excusez le mot (akcentów też nie stosuję) - pizda jak komorowski jest cudowny i wart głosu. dzięki temu głosują na największą kupę, właśnie: żeby tylko nie kaczyński. oczywiście robiąc sobie krzywdę, zaniżając własne standardy, które, tuszę, mieliby na przyzwoitym miejscu, bo jak się z nimi dyskutuje problemowo i w czasie nie-wyborczym, to mówią często dosyć do rzeczy. a potem jakiś pajac im wciska kompletną ciemnotę tylko dlatego, że zdołał ich przekonać, że ta ciemnota jest zbawieniem przed tym-o-którym-się-nie-rozmawia-bo-by-się-nam-wspólnota-rozpadła-jakby-się-okazało-że-nie-nadaje-się-na-wroga.
w tym momencie z reguły się staję adwokatem kaczyńskiego, bo poziom surrealizmu przekracza stężenie dopuszczalne w mojej tkance mózgowej - dlatego, że uświadamiam sobie coś, czego mój rozmówca w ogóle pod uwagę nie bierze, mianowicie, że krytyka się oderwała od pojęć dobra i zła. w momencie, w którym słyszę argument z kota albo z komunału ("bo oni dobrze prowadzą politykę zagraniczną" - przepraszam wszystkich bardzo, ale naprawdę chuja wiemy jak który rząd prowadzi politykę zagraniczną i nie będziemy tego wiedzieli lepiej co najmniej przez następne 20 lat, polityka to nie jest rejestr przejęzyczeń, jak to się wydaje modernym, skomercjalizowanym dziennikarzom, tylko to, co się osiąga, albo czego się nie osiąga) właściwie rozmowa się kończy, bo całą jej resztę mógłbym sobie przeprowadzić z samym sobą, gdybym miał mniej poważania dla swojej poczytalności. rozmówca staje się zbędną szczekaczką jakichś idiotyzmów. i to jest problem z MWZWM - z nimi się w ogóle nie da rozmawiać, bo natychmiast jest się częstowanym jakimś bełkotem. krytyka polityczna skoczy mi do gardła i zacznie wszystko przerabiać na marksizm stosowany, narodowcy zacytują mi publicystykę z międzywojnia i będą się spierali o napięcie państwo-jednostka, katolicy będą mi wywodzić logicznie z absolutu i tak mogę ciągnąć - MWZWM uczęstują mnie miałką papką ładnie wyglądających (jak się akurat wychodzi na imprezę czy do roboty i nie ma czasu chwilkę pomyśleć) ogólników, którą się sami karmią, nie zauważając, że komuś, kto ani myśli się przestraszyć kaczyńskiego i tego że nie jest najestetyczniejszy, trzeba czegoś więcej. można ten stosunek nazwać ętelektualnie paternalizmem, mniej ętelektualnie lekceważeniem, i najmniej, chamstwem. to pewnie, z punktu widzenia emocji, im ma za złe to drugie pół polski.
bardzo jest ten post nieuporządkowany, ale tego się może kiedyś nauczę jeszcze. albo i nie nauczę, to mój kawałek wirtualnego wszechświata i jak będę chciał, to na niego wirtualnie nasrać nawet mogę. o. taki ze mnie kozak.
o tym co mnie wkurwia w drugiej frakcji (a może i jakąś trzecią znajdę) zaniedługo. bo tak naprawdę to mnie wkurwia ta dychotomia.
Pierwszy post
buntowniczo postanowiłem nazwać pierwszy post pierwszym postem.
to i owo lza wyjaśnić przy okazji - nie używam wielkich liter, bo kiedyś wpadłem na pomysł, że jest estetyczniej i tak mi już zostało. jak ktoś ma pretensje, to zawsze może się zapoznać z którymś z miliarda innych takich miejsc, gdzie wielkich liter używają.
jak ktoś tu zabłądzi to niech się i czuje jak u siebie, bo co mi tam, tym niemniej, zasadniczym celem istnienia tej poczwarki będzie wylewanie moich żalów, bo jak się żale wylewa na kogoś innego, to się potem człowiek sam lepiej czuje (to pewnie ten mechanizm z wykonaną pracą - jak się wygada to się zamyka kwestię - ludzki umysł się łatwo daje oszukać).
żale będą tzw. życiowe (nie jestem jakiś lew życia, żebym nie miał problemów) i polityczne albowiem-gdyż-ponieważ wychodzę z założenia, że to co się wokół mnie dzieje na poziomie dużej polityki całkiem skutecznie i w całkiem dużym zakresie mnie określa, to i się tym zamierzam interesować. a że się nie łudzę, że cokolwiek dobrego mnie na tej płaszczyźnie może spotkać, czy że broń bóg mam na to w ogóle jakiś realny wpływ (z tego się człowiek leczy dość prędko, chyba że jest kiepski z matmy, a i nawet wtedy się to zdarza, vide: ja), to powodów do żalu będzie co nie miara.
ponieważ istnienie żalów jeszcze nie usprawiedliwia wyrzygiwania się nimi w przestrzeń, jakby nie było, publiczną, to dodam, że jak nie zapiszę różnych swoich myśli, to mi potem uciekną, a jak nie uciekną, to fajnie będzie sobie na nie spojrzeć po jakimś czasie. już to z papierowymi formami wypróbowałem (i wypróbowywać zamierzam dalej - pisanie nie-e-listów kształci umysł!), ale ostatnio nie mam z kim pisać, bo mi starsza generacja wyginęła, a młoda jest - no nic nie poradzę, nie ma co tego rozczytywać jako złośliwość bo ja też jestem ta młoda jeszcze - za prymitywna na to.
przy okazji zamierzam się leczyć ze zmanierowania, na kurację przeciwko zmanierowanu stylistycznemu już za późno, ale z idiotycznymi emotikonami może się udać.
anyway, do roboty (się wezmę, jak znajdę chwilę, bo na razie mnie organizacyjne pierdolety przymuliły i nic sensownego, obawiam się, nie napiszę).
to i owo lza wyjaśnić przy okazji - nie używam wielkich liter, bo kiedyś wpadłem na pomysł, że jest estetyczniej i tak mi już zostało. jak ktoś ma pretensje, to zawsze może się zapoznać z którymś z miliarda innych takich miejsc, gdzie wielkich liter używają.
jak ktoś tu zabłądzi to niech się i czuje jak u siebie, bo co mi tam, tym niemniej, zasadniczym celem istnienia tej poczwarki będzie wylewanie moich żalów, bo jak się żale wylewa na kogoś innego, to się potem człowiek sam lepiej czuje (to pewnie ten mechanizm z wykonaną pracą - jak się wygada to się zamyka kwestię - ludzki umysł się łatwo daje oszukać).
żale będą tzw. życiowe (nie jestem jakiś lew życia, żebym nie miał problemów) i polityczne albowiem-gdyż-ponieważ wychodzę z założenia, że to co się wokół mnie dzieje na poziomie dużej polityki całkiem skutecznie i w całkiem dużym zakresie mnie określa, to i się tym zamierzam interesować. a że się nie łudzę, że cokolwiek dobrego mnie na tej płaszczyźnie może spotkać, czy że broń bóg mam na to w ogóle jakiś realny wpływ (z tego się człowiek leczy dość prędko, chyba że jest kiepski z matmy, a i nawet wtedy się to zdarza, vide: ja), to powodów do żalu będzie co nie miara.
ponieważ istnienie żalów jeszcze nie usprawiedliwia wyrzygiwania się nimi w przestrzeń, jakby nie było, publiczną, to dodam, że jak nie zapiszę różnych swoich myśli, to mi potem uciekną, a jak nie uciekną, to fajnie będzie sobie na nie spojrzeć po jakimś czasie. już to z papierowymi formami wypróbowałem (i wypróbowywać zamierzam dalej - pisanie nie-e-listów kształci umysł!), ale ostatnio nie mam z kim pisać, bo mi starsza generacja wyginęła, a młoda jest - no nic nie poradzę, nie ma co tego rozczytywać jako złośliwość bo ja też jestem ta młoda jeszcze - za prymitywna na to.
przy okazji zamierzam się leczyć ze zmanierowania, na kurację przeciwko zmanierowanu stylistycznemu już za późno, ale z idiotycznymi emotikonami może się udać.
anyway, do roboty (się wezmę, jak znajdę chwilę, bo na razie mnie organizacyjne pierdolety przymuliły i nic sensownego, obawiam się, nie napiszę).
Subskrybuj:
Posty (Atom)